Pewna opowieść

"- Nie ma pani pojęcia, jak bardzo chciałam mieć dziecko! – patetycznie oświadczyła kobieta i przyłożyła obie dłoni do piersi.
- Dlaczego nie mam? – powiedziałam nieśmiało. – Może jednak jakoś potrafię to sobie wyobrazić…
- Nie, nie potrafi pani! – stanowczo powiedziała klientka. – Kiedy się urodził, godzinami płakałam ze szczęścia przy jego łóżeczku! Patrzyłam, jak śpi i płakałam…
Spojrzałam na kobietę i zobaczyłam płynące po policzkach łzy. Łóżeczka z jej dzieckiem w pobliżu nie było, wiec spytałam po prostu:

- Co panią do mnie sprowadza?
- Proszę spojrzeć! – kobieta wyjęła z torebki kopertę, na której narysowana była choinka. – To list, który mój syn napisał tydzień temu do Świętego Mikołaja.
- Zawsze podejrzewałam, że rodzice przechwytują jego korespondencję, - westchnęłam i otworzyłam list.
Składał się z jednego zdania: „Święty Mikołaju, jeśli jednak jesteś, to zrób tak, żeby oni wszyscy się ode mnie odczepili. Z poważaniem, Alik”.
- Hmm, - powiedziałam. – Cóż, proszę opowiedzieć wszystko od początku.
Wyczekiwane dziecko przyszło na świat zdrowe. Alik dobrze jadł, spał i rozwijał się prawidłowo. Matka postępowała ściśle według zaleceń prywatnego pediatry, który przychodził raz w tygodniu. W wieku dwóch lat Alik trafił do najlepszego w mieście żłobka, ukierunkowanego na rozwój – maluchy miały zajęcia z choreografii, matematyki, angielskiego oraz gry rozwojowe. Dużo spacerów – spacery są dobre dla zdrowia. Jedzenie wyłącznie świeże i zdrowe – żadnych fast foodów, chipsów, lodów i coca-coli (sama pani rozumie!). Gdy Alik miał 3,5 roku, mama nagle zrozumiała, że musi wrócić do pracy. Alik poszedł do prywatnego przedszkola, w którym mu się spodobało: małe grupy, dobra opieka i wiele zajęć rozwojowych. Inne dzieci często chorowały, ale Alik nie chorował, na progu przedszkola mówił „cześć” i leciał do swojej grupy – mamie nawet było czasem przykro, że się tak łatwo jej pozbywa… Szkołę mama wybierała przez dwa lata. Nie wolno było stracić angielskiego plus dodatkowe zajęcia plus ogólna atmosfera plus dobry nauczyciel. Taka szkoła się znalazła, prawie godzinę drogi od domu, ale było warto. Teraz Alik jest w trzeciej klasie, uczy się dobrze, ma w zasadzie same czwórki i piątki…
Do tego momentu zdążyłam już prawie zanudzić się na śmierć, ale przywołałam całą swoją koncentrację – ja tylko słucham, a Alik przecież tak żyje…
- Proszę opowiedzieć, jak wygląda wasz dzień.
- Wstajemy o siódmej, muszę go prawie siła wyrzucić z łóżka, Alik praktycznie jeszcze śpi, zasypia na każdym kroku, cały czas go popędzam. Śniadanie i do szkoły. Odbieram go czasem o drugiej, a czasem o czwartej – w zależności od dodatkowych zajęć. W drodze do domu wypytuję go jak minął dzień w szkole, jakie ma oceny, co jest zadane, czy oddał pracę, którą robiliśmy w domu, czy nauczycielka wywoływała go do odpowiedzi… Muszę to z niego wyciągać! Próbuję go nastawiać tak, jak radziła wychowawczyni: żeby teraz, jak najszybciej, odrobić lekcje, wówczas wieczorem będzie miał czas na zabawę. Alik się zgadza, w domu dostaje obiad, mamy półtorej godziny wolnego, potem zajęcia w szkole muzycznej (Alik ma znakomity słuch, jego nauczycielka muzyki mówi, że gdyby się nie lenił…), staram się posadzić go do odrabiania lekcji, ale wtedy właśnie się zaczyna… Alik chce pić, chce siusiu, musi wziąć inny długopis, mówi, że czegoś nie rozumie, że tego mu nie zadali, że tamtego nie będzie robił… Czasem po prostu tracę cierpliwość, kłócimy się. Potem któreś z nas przeprasza, godzimy się, ale czas już przeleciał, wszystko się przesuwa na wieczór, a wieczorem Alik robi się nieznośny, rozkapryszony. No i komputer! W zeszłym roku dostał od nas na urodziny laptopa, cóż robić, to pokolenie komputerowe, nie można tego ignorować. W lecie był u babci na działce, a ona pozwalała mu całymi dniami siedzieć przy komputerze, tak jej było wygodniej – nie przeszkadzał i nie trzeba go było szukać wszędzie, przyjaciel do niego przychodził i razem grali… Jak się zaczęła szkoła, to na gry, rzecz jasna, nie ma już czasu – tylko w niedziele. W ciągu tygodnia nie mogę się go dobudzić, a w niedzielę sam wstaje o siódmej i od razu do komputera! Może tak siedzieć przez cały dzień – bez spacerów, bez niczego, nawet jedzenie, jakby mógł, to by sobie do komputera przynosił. Ale to przecież szkodzi! Powiedziałam mu, że tylko dwie godziny! – lekarze tak doradzają. A w wolnym czasie masz czytać książki, rysować, składać modele, bawić się samochodami… A on mi na to: pozbawiłaś mnie jedynej przyjemności w życiu!.. A teraz ten list… Jakbym miała go słuchać, to musiałabym odwołać wszystkie zajęcia dodatkowe, lekcje byle jak odrabiać, posadzić go przed komputerem i zapomnieć. Ale tak nie wolno!!!
- A gdzie jest tata?
- Tata, oczywiście, jest!
- A jaką role odgrywa w tym wszystkim?
- Czasami odwozi Alika do szkoły i odbiera ze szkoły muzycznej. Komputer mu naprawia. Ale całe wychowanie jest na mojej głowie, tak było od początku… No i co ja mam teraz zrobić, pani doktor? Alik źle sypia, wpada w histerię, nauczycielka mówi, że na lekcjach się rozprasza. Byliśmy u neurologa, napisał, że „stan neurotyczny” i zalecił masaże, ale to nie pomaga!

- Tak, trzeba się wydostawać z tego zaklętego kręgu, - powiedziałam.
- Ale jak?! Przecież nie możemy przestać się uczyć, rzucić szkołę muzyczną, a dodatkowy angielski Alikowi się nawet podoba, lubi swoją nauczycielkę…
- Pani od początku naszego spotkania przez cały czas mówi o Aliku – za wyjątkiem pierwszych dwóch zdań. Być może, myśli pani, że tak trzeba: przyszła pani do dziecięcej przychodni, do dziecięcego psychologa… Ale teraz chce zapytać o panią – jak pani się sama, osobiście, do tego odnosi? Co pani czuje w związku z taką sytuacją?
Kobieta skurczyła się w fotelu i długo milczała, wyglądając przy tym jak balonik, z którego uszło powietrze. Potem bardzo cicho powiedziała:
- Jestem zmęczona. Nic mnie nie cieszy, niczego nie jestem ciekawa. Szkoda mi siebie i Alika. Ale przecież dzisiaj bez wyższego wykształcenia nie da się normalnie żyć i rodzice mają obowiązek… - ton głosu wyraźnie narastał.
- Stop! – przerwałam. – Wystarczy. Zrobimy eksperyment. Na początku pani w ogóle przestanie rozmawiać z Alikiem o szkole. Całkowicie. Totalnie. Ani razu. Nigdy. Resztę proszę zostawić tak, jak dotychczas. Przez dwa tygodnie. Jeżeli pani konsekwentnie dotrzyma tego warunku, to za dwa tygodnie opowie mi pani o następnym problemie. Nie powiem pani teraz o jakim, ale zapisuję ten problem na kartce, stawiam przy nim trzy gwiazdki i wkładam do szuflady. Czekam na panią za dwa tygodnie.
- To wszystko?! – zdziwiła się kobieta, nastawiona na długa sesję terapeutyczną.
- Tak, to wszystko, - powiedziałam. – Do zobaczenia za dwa tygodnie.

                                                                #

- Jest lepiej, ale to straszne!!! – oświadczyła głośno kobieta dwa tygodnie później.
- Co jest lepiej i co jest straszne? – starałam się doprecyzować.
- Skończyły się histerie. Lepiej śpi. W zeszłym tygodniu nałapał dwójek, ale teraz już je poprawia…
- Co jest straszne?
- Żyjemy jak obcy ludzie. Milczymy! Nie wiem…
Wyjęłam z szuflady karteczkę i podałam klientce. Na karteczce dwa tygodnie temu napisałam zdanie: „nie wiem o czym mam z nim rozmawiać”.

Kobieta się rozpłakała. Pozwoliłam jej się wypłakać i powiedziałam:
- Teraz, kiedy się zwolniło miejsce, będziemy się uczyć.

                                                               #

Najpierw mama uczyła się nie wypytywać Alika o nic, natomiast sama opowiadała mu o wszystkim – o pracy, o newsach, o problemach, o pogodzie, o swoich przemyśleniach i refleksjach, jakie powstają w jej głowie. Mało kto rozumie, że nasi rodzice i nasze dzieci, to jedyni ludzie na planecie, którzy NAPRAWDĘ się nami interesują.
Potem mama uczyła się rozpoznawać oraz nazywać swoje emocje i uczucia, a także mówić o nich Alikowi – chłopca trzeba było tego nauczyć, a innego sposobu uczenia dzieci nie znam.
- Alik jest taki mądry i wszystko rozumie, nawet nie przypuszczałam… - powiedziała kobieta podsumowując kolejny etap swojej przemiany.
- Ci, którzy nas uważnie słuchają zawsze wydają nam się mądrzy i rozumiejący… - pomyślałam, ale nie powiedziałam na głos.
Poza tym mama i Alik wspólnie zaczęli grać w jakąś komputerową grę.
- Wie pani, że to bardzo ciekawe? – ze zdziwieniem powiedziała kobieta, a po namyśle dodała: - Wygląda na to, że Święty Mikołaj spełnił jednak prośbę Alika…
- Oczywiście! – odparłam. – Po to właśnie jest Święty Mikołaj!"


Autorką tekstu jest psycholog dziecięcy J. Muraszowa. Przekład I.Z.

Redaguje Monika Stawińska – pedagog szkolny